Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

ziomkowie i rodacy. — Kupka początkowo mała, zwiększała się co chwila, wchodzili ludzie wzrostem ogromni, maleńcy, przeróżnych twarzy i układów... po większej części mówiący głośno, dosyć butni i rezolutni...
Już było ich do dwudziestu, gdy we drzwiach ukazał się staruszek...
Na widok siwej jego głowy rozsunęli się wszyscy, zamilkli... gospodarze podeszli na powitanie.
Stary wyglądał wojskowo, trzymał się jeszcze prosto, choć włosy miał białe, wąs także, czoło pofałdowano i lata go przygarbiły. — Oczki kryły się w zmarszczkach zapadłe, uśmieszek łagodny, twarz smutną i poważną trochę rozjaśniał. Przy fraku widać było wstążeczkę Virtuti militari i Legję honorową....
Był to właśnie ów sławnego imienia żołnierz, którego uczcić chiano obiadem. Wszyscy ziomkowie znajdujący się podówczas w Rzymie, obwołali się na tę ucztę dla weterana... wszyscy uznawali że to niepokalane imie, które nosił zasługiwało na cześć i wdzięczność ogółu... Starzec był przejazdem w Rzymie. — Zebrani w jego imie panowie nie wszyscy sobie znajomi osobiście, z różnych kraju prowincij, z pod rządów różnych, powołań rozmaitych, skupili się może po raz pierwszy i przyglądali sobie ciekawie.
Byli tu i zamożni obywatele podróżujący dla zabawy, i artyści uczący się w Rzymie i pobożni pielgrzymi i ludzie szukający przytułku u progów apostolskich... i tacy, których żywot a sprawy były