Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

Sylwan jeść i pić nie raczył: zdało mu się ze złego humoru nie kosztować nawet; prosił tylko o szklankę mleka z razowym chlebem, podziękował za resztę. Brzozosia szepnęła, kiwając głową:
— Nawet jeść nie chce!
Rotmistrz, bynajmniej tem niezmieszany, o mleku i chlebie powiedział historyjkę z czasów konfederacji barskiej. Znienacka spytał Sylwan Brzozosię o Franię; ta nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, i zabierała się znaczącym sposobem ruszyć ramionami, gdy szlachcic uprzedził ją, żywo się posunąwszy:
— Bardzo JW. panu dziękuję za pamięć. U siebie, u siebie zajęta... Zwyczajnie wieśniaczka, zawsze za robotą, nie to, to owo.
Sylwan na tak wyrazistą odpowiedź już więcej nie pytał o nic; wkrótce pożegnał gospodarza zachmurzony i zabrał się do odjazdu, zły okrutnie na siebie, że pojechał; na rotmistrza, że go tak przyjął sucho.
Jeszcze w ganku przypomniał mu stary, że do dwóch dni czekać będzie odpowiedzi i, naschylawszy się niemal do kolan, nakłaniawszy w progu, za progiem, na schodku, na ścieżce, w bramie, nachwaliwszy konia, odprawił hrabiątko.
Frania z okna tylko wyjrzała za odjeżdżającym, z jakiem uczuciem, nie wiem. A gdy zniknął za bramą, wybiegła zarumieniona do ojca, który, na starej dłoni sparłszy czoło, zadumany siedział na swojem miejscu.
Poznał ojciec, że córce nie było po myśli jego rozporządzenie, i domyślił się jej żalu, nim posłyszał wymówki.
— Ojcze, cóżeś to mnie, tak jak zakonnicę, zamknął?
— Usiądźno, moje dziecko, i posłuchaj — odparł szlachcic spokojnie.
Brzozowska za drzwiami ukryta słuchała.
— Spodziewam się, serce moje, — mówił rotmistrz — że nie możesz wątpić o przywiązaniu ojca do ciebie, o tem, że ci najlepiej życzę. Otóż, com robił i co zrobię, to pewnie dla dobra twojego, choć czasem