Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/337

Ta strona została skorygowana.

— I my będziemy nocowali w Uściługu.
Składało się wszystko jak najpomyślniej i ku końcowi popasu Sylwan uznał w duchu, że, nie kompromitując się, wyjść może trochę przed karczmę z cygarem i nie powinnoby to mieć miny pragnienia gorącego zawiązania znajomości. Chociaż więc wyszedł obojętnie z rękami w kieszeniach i głową do góry, pilnował się, żeby z ciekawością, która go paliła, nie spojrzeć na nic baronowskiego. Stąpiwszy za próg, zawołał Ocieskiego, żeby konie co prędzej zaczął zaprzęgać; trochę ludzi połajał dla tonu i, ziewnąwszy głośno, wyszedł się przed karczmą przechadzać.
W chwilę potem baron pokazał się we wrotach, jakby umyślnie naprzeciw naszego podróżnego się wysunął.
Sylwan, choć pierwszy raz w życiu udawał, że admiruje krajobraz otaczający, nie odwracając się, miał czas z pod oka przypatrzeć się panu baronowi Hormeyerowi.
Był to mężczyzna, lat około pięćdziesięciu lub więcej mieć mogący, słusznego wzrostu, prosto i po wojskowemu się trzymający, czarno i skromnie ubrany.
Twarz jego, choć w podróży, świeżo wygolona, ubiór pięknego kroju i wdziany z trochą pretensji, zdradzały człowieka, który przywykł do miasta i baczności na siebie: żył znać na większym świecie i wytworność stała mu się nałogiem. Włosy jego, siwiejące już znacznie, ostrzyżone były nisko; ani wąsów, ani podbródka nie pozostawiła brzytwa na jego bladych i nieco pomarszczonych policzkach; czoło miał wzniosłe i pogodne, nos rzymski znacznie garbaty, usta wąskie i zacięte, oczy siwe z wejrzeniem powolnem i głębokiem. Cała ta postać dziwnie podobna była do tych na małych teatrach wystawianych ministrów i mężów stanu, którzy zwykli ukazywać się ze wstęgą na szyi i zwitkiem papierów w ręku. Sylwan widział w niej tylko coś dystyngowanego, arystokratycznego, pańskiego, co mu się niewymownie podobało i, niby coś sobie przypomniawszy, pomacawszy się