Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/357

Ta strona została skorygowana.

może uczynić narzędzie zbawienia dla drugich; zapamiętajcie je, abyście mi nie przypisywali cnót, których nie miałem, świątobliwości, której imienia włożyć nie jestem godzien. I módlcie się, bracia, za duszę moją, a jeślim komu zawinił, przebaczcie, a jeślim komu w czem usłużył, oddajcie mi modlitwą; a pielęgnujcie w sobie wiarę: bo wiara jest darem Boga i nie nabędzie jej, kto zechce.
Ustał znowu, a lekarz zbliżył się do niego, bo w słowach ostatnich zdawał się czuć głos gorączkowy i coś oznajmiającego, że chory ze stanu spokoju przechodził w egzaltację szkodliwą. Jakoż wkrótce potem ksiądz Warel począł jęczeć jękiem, modlitwą przerywanym i, podniósłszy głos, zaśpiewał to, co tylekroć odmawiał u łoża konających.
Noc miała się ku schyłkowi, a nieruchomi tej sceny świadkowie stali przykuci do miejsca: jedni we łzach, drudzy w zdumieniu i strachu lub ciekawi tylko i chłodni. Ubodzy duchem prostaczkowie całkiem nie zrozumieli tej spowiedzi, bo łzy słów im dosłyszeć nie dały, a jęk ich własny głuszył wyznania chorego.
Gorączka, pomimo szybko przeciw powiększaniu się jej przedsięwziętych środków, rosła olbrzymio z każdą chwilą; pogruchotanie bowiem było tak gwałtowne i silne, a głowa sama tak potrzaskana, że doktór Szturm, opatrzywszy ją, żadnej nie zostawił nadziei, co moment oczekując delirjum i śmierci.
Nie było więc chwili do stracenia i, korzystając z ostatków spokoju i przytomności, które jeszcze przerywały rozpaczliwy wysiłek organizmu, ksiądz Jerzy pośpieszył do kościoła po Sakramenta. Wchodząc z Bogiem i olejami świętemi, ostatnim posiłkiem na podróż daleką, ostatniem błogosławieństwem na wieczności drogę, ksiądz Warel, pomimo stanu, w jakim zostawał, jakby cudem na widok kapłana i hostji powstał z łóżka dźwignięty o swej mocy i ukląkł na pogruchotanych nogach.
Doktór, nie mogąc pojąć tego wysiłku, krzyknął