Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/459

Ta strona została skorygowana.

W ten miły kącik jednego poranku wcisnął się nieproszonym gościem pan Moręgowski z mnóstwem pokłonów i uśmiechów, zdziwiony i onieśmielony prze-pychem, który tu zastał niespodziewanie. Jedno spojrzenie na Wacława nauczyło go, z kim ma do czynienia. Zaczął od koni, które miał na sprzedaż.
— Koni potrzebuję w istocie, — rzekł Wacław — ale że się na tem nie znam wcale, poleciłem ich kupno mojemu pomocnikowi i rządcy majątku.
Zbity z tropu Moręgowski powiedział, że się uda do plenipotenta, ale proszony siedzieć, usiadł i rozpoczął rozmowę. Między ludźmi, których nic nie wiąże, którzy nic z sobą wspólnego nie mają i nic mieć nie mogą, zwykle rozmowa bywa najuciążliwszą w święcie męczarnią, jeden z nich musi się poświęcić, a tu los naturalnie padł na gospodarza, zmuszonego wysłuchiwać dowcipnych opowiadań o procesach i administracjach, któremi żył pan Moręgowski. Chociaż często bardzo powtarzał swoje: „aby bez krzywdy ludzkiej“, z powieści tych jednak poznać było można człowieka, który się zbyt surowem nie powodował sumieniem. Wacław uczuł wstręt do tego jegomości, ale milczał przez grzeczność. Od słowa do słowa przyszło do Palnika i Wulki, wreszcie do Ciemiernej i pan Józefat zaczął ją nadzwyczaj wychwalać.
— Ot, tobyś pan zrobił interes złoty, gdybyś choć drogo mógł ją nabyć od stryja.
Wacław prostem jasnowidzeniem jakiemś postrzegł odrazu sidła, które mu zastawiono, przypomniał sobie, że Moręgowskiego widział kiedyś w Denderowie, że hrabia już mu o Ciemiernej napomykał, domyślił się intrygi i, uśmiechając, odpowiedział:
— Nic łatwiejszego, jak nabyć Ciemiernę, był o to już podobno zrobiony układ z nieboszczykiem teściem moim, ale że wypadnie mi wkrótce może cały klucz Denderowski okupić, nie widzę potrzeby się śpieszyć.
— Jakto, cały klucz? — zapytał szlachcic przestraszony i zdziwiony.