Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

sam fryza stoczył, wszyscy trzéj weszli do sieni. Tu z łojówką w ręku, stał wysoki, chudy mężczyzna, w długim po kostki sieraku, z wygoloną głowa, ze spuścistémi wąsami, osłupiałém patrząc okiem na gości, w których niespodzianie Szwedów poznawał; i nie mogąc słowa wyrzec, otworzył tylko drzwi w lewo do sporéj izby, czystéj i porządnéj, w któréj drugi podobny starzec, zgarbiony wiekiem, łysy, siwy, siedział w krześle, a obok niego piękne dziéwczę piętnastoletnie może, z długiemi zaplecionemi wstążką kosami, z pończoszką w ręku, stało jak ściana zbladłe i drżące.
Ta izba, tych ludzi dwoje, a naprzeciw nich trzéj szwedzi zbłoceni, obmokli, na których twarzach malował się gniew, niechęć lub bezlitośne szyderstwo, przedstawiali obraz dziwnéj sprzeczności. Znać było w tém ustroniu niczém jeszcze niezamącony pokój; życie wiejskie, ciche, pogodnie płynące pod strzechą słomianą; a tuż naprzeciw niego stali ludzie, co żywota rodzinnego zabyli, co się swych familij zaparli, co przywykli byli burzyć, wywracać i zabijać, z dnia na dzieli za nową pastwą ruszając daléj a daléj.
To też z obustron na twarzach tych osób, które raz piérwszy w życiu w oczy sobie spoglą-