Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

Kaźmierzowski poddany jeszcze i szwed mu nie pachnie. Ale zjecie licha, musicie go miéć za pana.
I krzyknął:
— Wołać gospodarza! niech przyjdzie.
Wkrótce przywlókł się starzec z wnuczką, o kiju idąc, i o podal, poprosiwszy o pozwolenie usiąść, zajął sobie miejsce w kątku. Hanna stanęła przy nim, przytuliła się, objęła go, drżeli oboje.
Sadowski, który to postrzegł i uczuł się tą bojaźnią dotknięty, zbliżył się do nich przechodząc i półgębkiem szepnął:
— Cóż u licha? nie bójcie bo się, nic się wam nie stanie.
Jenerał ciągle rzucał z podełba, krwawy swój wilczy wzrok na biédnego ślachcica:
— A spytaj-no go, — rzekł do Sadowskiego, czy przysiągł Karolowi Gustawowi?
Sadowski powtórzył pytanie i nieczekając odpowiedzi, rzekł:
— Tak! tak!
Ale stary podniósł się oburzony, mimo złamania chorobą i wiekiem, zapłomieniał, potrząsł wyraziście głową i zawołał: — Nie! nie!