Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.
216

jazna i szła ze mną tańcować i mówiła bardzo pięknie, uważałem, że bylem się odsunął, to jednako i z tym Krzysztoporskim śmieszkowała i gziła się. Jakoś to mnie po sercu drapało, ale nic.. Tu i wesele się kończy, a ja w Sandomierzu siedzę, i matka pisze — powracaj, a ja już od Gallarów ani krokiem; tu rano, tu i wieczór, skrzypki za sobą prowadzę, a oni przyjmują ochotnie.
Tylko ze wsi ślachetka uparty siedzi na nosie i siedzi, ani wykurzyć; i co się odstąpię, to on do panny. Nareszcie tak dni jeszcze z dziesięć po weselu przeskakawszy, trzeba było do domu, bo się i pieniądze wyszastały i u żydków jeszcze napożyczało. Matka choć wiedziała o wszystkiém, bom miał przy sobie starszego sługę, co jéj donosił każdą rzecz, nic mi nie powiedziała; ale gdy wkrótce potém znowu do Sandomierza się siodłam, już niewycierpiała i mówi mi otwarcie — myślisz, że to ja nic nie wiém, otoż z téj Gallarowéj imprezy nic nie będzie. A ja matce do nóg i taki od razu, że bez niéj żyć nie mogę. Było tam dosyć sporu i prośb, ale jak to serce macierzyńskie miękkie dla syna ulubionego, a ja wołałem, że do kozaków pójdę, jeśli mi się żenić nie pozwoli i