Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.
238

W milczeniu prowadzono go korytarzami, i gdy chustka opadła mu z czoła, znalazł się w definitorium naprzeciw krzyża i obrazu Matki Boskiéj. Przeor siedział w krześle, kilku zakonników w stullach, kilku ślachty stali z boku. Kaliński miał zupełnie pozór obwinionego, którego stawią przed trybunałem. Spłoszony przez chwilę i nieuspokojony jeszcze po przejażdżce, opamiętał się rychło i odezwał słodkiém powitaniem.
Ukłon zbyt grzeczny by serdeczność zwiastował, odpowiedział mu na nie.
— Przychodzę tu już raz drugi, odezwał się starosta, ojcowie kochani, przychodzę z radą, z serdeczném napomnieniem. Nie myślcie by nas polaków nie kosztowało co czyniemy, ale przekonani jesteśmy, że się poświęcamy dla waszego dobra. Nasza tu przytomność tyle nas samych bolejąca, jest jakby ochroną od okropności jakieby was od szwedów spotkać mogły, gdybyśmy my między niemi a wami nie pośredniczyli, nie stali...
— Ale o cóż to idzie? panie starosto — spytał zimnem zagadnieniem, przerywając czułą mowę Kordecki.
— O cóż ma iść, jeśli nie o prędkie poddanie, kończył Kaliński łagodnie i z pozorem głębokiego uczucia. Zaklinam was, nie narażajcie