Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.
272

cznie unikał Millera, który nań kwaśno spoglądał; Sadowski milcząc spełniał co mu było polecono bez zbytku gorliwości ale ściśle; Kaliński zajmował się ciągle to przypochlebianiem Wejhardowi, to na wszelki wypadek usiłując sobie pozyskać względy Millera, przed którym się płaszczył, starał na każde jego zawołanie okazywać gotowość. Miller kwaśny był i zły ciągle i mieszkał w chłodnym namiocie, pił miód i niewyśmienite wino własne, nie miał co jeść, bo się był jeszcze nieusposobił w potrzebne na stół zapasy; słoty dojmowały mu, a najgorzéj cierpiał na tém, że walczył z mnichami i od razu ich nie pożył. Zaraz tegoż wieczora wysłano gońca do Krakowa po burzące działa wielkie, których konieczna okazała się potrzeba. Wejhard napróżno usiłował jeszcze dowieść, że się bez tego obejdzie.
Ponuro zszedł wieczór w obozie; choć flasze i szklanki krążyły, choć hrabia starał się rozbawić i poweselić szweda, ten milczał zasępiony.
— Trochę cierpliwości, panie generale, — rzekł w końcu urażony ciągłemi wymówkami, mówiłem i mówię, że to długo potrwać nie mo-