Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.
281

— Cóż to i wy także bracie Pawle żołnierujecie? dodał Czarniecki.
— A cóż, panie, człek rad że się na cokolwiek przydać może.
W tém wszedłszy po blankowaniu kroków kilkanaście, spotkali ojca Tomickiego, któremu powierzone było oświetlenie murów; on też ciągle je obchodził, pilnując by ognie nie pogasły.
Ten minął ich pozdrawiając po klasztornemu, a Kordecki widząc wszędzie ruch i pilność, rozrzewniony zawołał:
Bóg łaskaw, obroniemy się! z takiemi ludźmi i cudu niebo nieposkąpi.
Czarniecki milczał.
— Obroniemy się czy nie, xięże przeorze, rzekł wyczekawszy trochę, ale bronić się musiemy do ostatka i będzie na co patrzeć, czego słuchać!
W tém na zawrócie kortyny u bastjonu nowy spotkał ich widok: postawiony tu Janasz Węgrzyn, najemny żołdak, ale człek żołnierskiego ducha i wiary mocnéj, siedział na kupie powrozów, i dumał czegoś zasmucony. Przed nim lud jego spał, on sam czuwał za wszystkich.... Ujrzawszy Kordeckiego począł oczy przecierać,