Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.
290

choć sami protestanci patrzali nań ukosem, że na wszelką wiarę był obojętny, i oburzali się, gdy raz podchmielony rzekł kończąc rozmowę: Dajcie mi los u Turka, to się zbisurmanię. — Wejhard, którego płochemu umysłowi, ta pozorna moc charakteru, wyższością się zdawała, związał się z nim dość ścisłe. Przez niego, on sam już nie mogąc, bo był wiarę stracił, zagrzewał Millera do oblężenia i wytrwania pod Częstochową, okazując mu dostanie jéj niechybném i łatwém. De Fossis piérwszych dni zaraz obejrzał położenie góry, ustawił na prędce baterje; teraz poprawiał zakreślone szańce i radził użyć ludzi dla podsadzenia miny pod część wschodnio-północną murów, gdzie istotnie były najsłabsze. Niedostatek tylko ludzi zdatnych do téj roboty wstrzymywał szwedów, póki się naradzili skąd ich dostać.
W klasztorze gradem kul osypanym, nie było wielkiéj szkody, choć postrach szerzył się powoli, jak potajemnie zapuszczony ogień. Kule zwijały się cudownie, jakby ręka Bożéj Matki wszelką im siłę odbierała; staczały się w podwórce, leżały po brukach, służąc poźniéj do obrony.
Na gontowych dachach, wśród suchego drze-