Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.
105

— Baterja od północy pracuje nad wyłomem.
— Przecież go dotąd nie zrobiła, mur gruby i kule gdyby powarjowane nie wiedzieć dokąd lecą.... gdyby nie wstyd, jużbym odstąpił; tu jest cóś niepojętego....
— Istotnie byłoby to wstydem dla wojsk J. K. Mości. Wittenberg wziął Kraków, a Miller nie podołał Częstochowie, i pan Kordecki lepiéj sobie dał rady od pana Czarnieckiego, co zęby zjadł na wojaczce. Wiész panie generale cobyś utracił odchodząc? Maszże wyobrażenie skarbów tego miejsca?
— Mówiłeś mi o nich, mój hrabio, do syta, ale jak poddanie Częstochowéj wróżysz codzień, a jednak go uie widać, tak i tu musisz bałamucić trochę.
— Na własne widziałem to oczy! — zawołał Wejhard, łechtając chciwość szweda, którą znał za panującą jego namiętność. Ołtarze są niemal całe srebrne, okryte klejnotami od stropu do posadzki, skarbiec pełen złota i drogości, naczyń kościelnych, pereł mnóstwo.... posągi nawet lane są z kruszców kosztownych, a lekko licząc kilkakroć sto tysięcy talarów znaleźć się powinno gotówką. Nie liczę już drobniejszych przyjemności i dogodności...