Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.
219

czesną powierzchowność, zbiédniony, wytuzany, zmęczony szwedzką stacją, wychudły, wyglądał jak z krzyża zdjęty. Obejrzał go pan podkomorzy bacznie, a z téj miny sądząc tchórzem i przyjacielem szweda, nie wiedział co począć. Wtém pan Jacek do stóp mu się ukłonił.
— JW. panie, — rzekł, — prawda to żeście byli u naszych ojców i dobrodziejów, jak się tam biédaki mają w klasztorze?
— Byłem! at! zachcieliście, jakże się dobrze miéć mają w tych opałach! poszaleli, nie chcą się poddać!
Mieszczanin ruszył ramionami, pokiwał głową.
— Alboby to było co lepszego jakby się poddali?
Sladkowski patrzał w oczy bacznie; nareszcie oburącz chwyciwszy odwagę i polecając się Matce Boskiéj:
— Słuchaj-no waszeć, jak tam waści zowią?
— Jacek Brzuchanski, jw. panie, mieszczanin częstochowski i malarz.
— O! i malarz waść! i malarz!
Obejrzał go jeszcze; zbliżył się i po cichutku:
— Pytaliście o ojców, chcecie im usłużyć?