Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.
254

nikomu nie mówcie, od kogo macie — że jutro od zachodu będą bić; Wachler im rozgadał, że tam mur najsłabszy da się ująć, zasposobcie się z tamtéj strony.
— Pan Jezus przy dziecięciu! zkądże ta gorliwość! — zawołał Czarniecki, — ale mi bałamucisz niemczuniu, kochanku...
— Jutro zobaczycie i przekonacie się...
Pan Piotr głową pokręcił, niemiec się zbliżył i palcem na obozowisko wskazał.
— Widzicie, — dodał, — jak się szwedzi u namiotów grzeją, ognie sobie porozpalali wygodnie... albo to nie można z dział do ognia uderzyć i trochę ich przepłoszyć?
— Otoż to mi człowiek choć niemiec! — zawołał pan Piotr, — w to mi graj! zaraz im tn zaśpiewam na dobranoc; dobry jesteś do rady.
I z młodzieńczą ochotą posunął się do dział żywo, poczęli je zaraz z niemcem razem nastawiać, i gdy najmniéj spodziewali się szwedzi, strzał z twierdzy rozpędził ich od ogni i zmięszał spoczynek.
Kordecki na piérwszy odgłos, przybiegł na mury. Co to jest panie Czarniecki?
— Nic, mości xięże przeorze, igraszka, szwedzi z nas kpią, musieliśmy im pokazać, że