Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.
262

— Zgoda więc jeszcze raz, z zachodu! Każ hrabio wcześnie działa przewieść, dylowanie porobić, szańce sypać noc całą. Żeby się nasz lud nie zamęczał, bo mu i tak dosyć, spędzie koniecznie z wiosek, z Rądzin, ze Mstowa, ze Dzbowa, zkąd chcecie i gotować baterję... Jutro po nabożeństwie uderzym.
Że to tego nabożeństwa u lutrów niebywało dotąd w niedzielę, mocno mu się zdziwił Sadowski, który miał religijnego ducha; on, xiąże Hesski katolik i Wejhard spójrzeli na Millera.
— Albo to myślicie że i my wiary i nabożeństwa niemamy, zawołał Miller czytając zdziwienie w ich oczach — predykant jest, w szopie zgromadzim lud, potrzeba żeby im wybił z głowy te czary, o których tak w obozie głośno. Na duchu upadli. Fanatyzm na fanatyzm, i my też swoich zagrzejemy na papistów. Ale wara potém gdy do szturmu przyjdzie! Dadzą się we znaki!
W obozie radzili, w klasztorze noc cała zeszła na przygotowywaniu się w cichości.
Światełka tylko drobne robocie przyświecają: cisza — ledwie roskaz jaki donośniejszym nieco ozwie się głosem, i słychać łoskot upadających kamieni, sypiącéj się ziemi; wrą w kotłach wody, a kto żyw cegłę nosi i muruje koło ściany, żeby