Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.
57

śledzi; podszedł szybko pod izdebkę Lassoty. Oczy mu się iskrzyły, twarz pałała, nastawiał ucha, ale nic nie słyszał, a ujrzał tylko przy mdłém światełku kaganka dziéwczę siedzące u łoża starca, który spoczywał snem łagodnym i orzeźwiającym. Handzia, która się była zdrzémnęła także ze złożonémi na piersiach rękoma, jakby ją sen ujął wśród modlitwy, zdawała się zatopiona w jakiémś widzeniu niebieskiém, w rajskich marzeń zachwycie, usta jéj uśmiéchały się słodko, twarz tchnęła spokojem nie naszego świata.
Nigdy zjadliwszéj nienawiści okiem, nie spojrzał człowiek na człowieka, jak w téj chwili stary Krzysztoporski na starca i Hannę: byłby ich, zdaje się, pożarł wzrokiem gdyby mógł, byłby zabił; i czy to potęga wzroku nienawistnego, czy inny powód jaki, Hanna wśród snu spokojnego porwała się nagle z krzykiem boleści, — starzec obudził się przestraszony.
— Co ci to Handziu? co ci to dziécię moje?
Nic, nic dziaduniu... tak... wśród snu, wśród marzenia o naszéj chatynce, o matce mojéj, o ogródku, o wiosce naszéj, o nie wiém czém, coś mi się nagle przyśniło strasznego i obudziłam się z krzykiem... a! i przerwałam ci sen.