Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

roboty się już zabierał, gdy królowa nadeszła, a że jedynaczkowi wszystko wolno było, nie powiedziała mu nic, tylko Rybkę królowi do psów oddała.
Strasznie Oczkowi to było przykro, że nie miał kogo bić i nad kim się znęcać — musiał sobie innej zabawy szukać. Poszedł tedy ze psy na wieś, a nie mając co szczuć, zobaczywszy kozę czarną, psom ją gryźć kazał. Popędziły psy kozę, która uciekając, wlazła na dach chałupy, i stanąwszy na nim, potrząsając brodą zawołała na głos do Oczka:
— Chłopski syn!
Dziwnie się to bardzo wydało królewiczowi, psy zaraz odwołał i począł mocno myśleć, co to znaczyć miało. Myślał, myślał, i w końcu mu się zdawało, że gdyby w istocie chłopskim był synem, nie byłoby mu gorzej. Bo choć mu we wszystkiem dogadzano, lecz pilnowano go też tak, że stąpić nie mógł, by za nim cała nie goniła czereda. W pałacu się nudził, nic mu nie smakowało.
Trapił się tym chłopskim synem, że spać nie mógł.
Tymczasem psiarczyka we dworze na urągowisko królewskim synem nazywano; a ten się z tego śmiał i nie gniewał wcale.
Chciał Oczko iść do kozy i rozmówić się z nią, dlaczego chłopskim synem go nazwała,