Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

wróżbitów i czarnoksiężników: Oczka nigdzie nie było ani śladu.
Król i królowa siedli na popiele i płakali.
Choć dziecka nie kochali tak bardzo, ale dzieci nie mając, królestwa nie mieli komu zostawić. Król Wrzeciążek, gdy w ostatku z popiołu wstał i dla zabawy na polowanie pojechał, psy też z sobą zabrawszy i Rybkę, — rozgniewał się na psiarczyka mocno, że nie w porę ogary puścił, i oćwiczyć go kazał.
Chłopcu się to nie podobało, więc rzuciwszy i psy, i pana, konia pochwycił — i w świat uciekł. Za nim już nie gonił nikt, król tylko Wrzeciążek postanowił, że gdyby go schwycono, powiesić miał kto chciał na pierwszej gałęzi.
Jechał tedy Oczko w lasy a puszcze daleko, szukając doli, a że raz pierwszy w życiu sam był i swobodny, tak mu się to upodobało, że się nie spieszył i drogi nie pytał.
Zapędził się w puszczę wielką, głęboko, zabłąkał — i nie wiedział, co z sobą począć. Koń mu zdechł, musiał więc piechotą iść, a nocami, że dzikiego zwierza było pełno, na drzewo się drapał i między gałęziami odpoczywał...
Rybka też, uciekłszy od króla w lesie, zapędził się jak najdalej, żeby go nie złapano, jechał, póki mógł i póki konia stało, potem pieszo zaczął iść i szedł, szedł coraz to dalej, coraz to głębiej — aż pewnego dnia na łąkę wyszedłszy,