Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

patrzy: Oczko siedzi nad strumieniem i nogi w wodzie ochładza.
Poznał go zaraz.
— Jak się masz, królewiczu! — zawołał.
Podniósł oczy tamten, a spostrzegłszy go, odparł:
— Nie jestem królewiczem.
— Cóżeś ty za jeden?
— Chłopskim synem jestem.
— Kto ci to powiedział?
— Koza czarna.
Do bitwy ani jeden ani drugi ochoty nie mieli. Rybka siadł przy Oczku, rozzuł się i także nogi moczyć zaczął.
— A czegożeś ty, królewiczu, uciekł ze dworu?
— Król Wrzeciążek za psy mnie oćwiczyć kazał...
Popatrzali sobie w oczy oba.
— Słuchaj, Oczko — odezwał się Rybka — obaśmy teraz w biedzie — co mamy się po staremu nienawidzieć? Idźmy w świat razem oba, pomagajmy sobie, lepiej nam będzie.
— Zgoda — rzekł Oczko — idźmy razem, pomagajmy sobie. Zdobędziemy królestwo i podzielimy się niem na pół, po sprawiedliwości.
— Któż z nas będzie rozkazywał, a kto słuchał? — spytał Rybka.
— Jednego dnia ty rozkazuj, ja będę posłuszny; drugiego ja rozkazuję, ty słuchaj.