Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

— I na to zgoda.
— Czyjże dziś dzień ma być? — spytał Oczko.
Rybka miał orzechy w kieszeni, sięgnął po nie, pokazał garść i spytał:
— Cet czy licho?
— Cet! — rzekł Oczko.
W garści się licho pokazało, i Rybka miał rozkazywać.
Pierwsza rzecz była drogę znaleźć; ani jeden ni drugi nie wiedzieli, jak jej w lesie szukać, gdy niespodzianie wyszła z łoziny koza czarna, trzęsąc brodą.
Oba ją poznali.
— Kozo czarna! — zawołali oba — ratuj nas w niedoli.
— Po tomci ja tu przyszła, bom was obu karmiła. Jeden z was chłopski syn, drugi królewski, a obaście moją pierś ssali, obum ja wam matkę zastępowała. Uściśnijcie się naprzód i ręce sobie podajcie, potem idźcie razem, aż do gościńca was zawiodę — gościńcem ciągle w prawo... Na drodze będzie gospoda, a w gospodzie dwa konie jednakie, dwie zbroje rodzone, dwa miecze jednej miary, dwie odzieże barwy tej samej, odziejcie się, uzbrójcie — i bądźcie w zgodzie. Dopoki między wami będzie miłość i zgoda, póty będzie dobrej doli; gdy się rozerwiecie, oba w biedę popadniecie.