Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

Koza się wody w rzece napiła, brodą potrząsła — i poczęła ich borem i lasem do gościńca prowadzić. Szli, szli, aż oto i droga — a koza skoczyła i znikła.
O staje trafili na gospodę, ale dziwną: wszystko w niej było krom ludzi. Stół zastawiony, jadło, napój, konie u żłobów, odzież rozłożona, ale ani żywej duszy. Zrzucili więc naprzód z siebie wszystko do koszuli, bo tak koza przykazała, i poodziewali jednakowo, napili, najedli, na konie posiadali — i w drogę na prawo.
Jadą, jadą, jadą, jadą — idzie drogą dziad starowina.
— A dokąd to panowie rycerze?
— Królestwa szukamy do zdobycia.
— A jakiego to wam potrzeba? — rzekł dziad.
— Takiego, żeby w niem niczego nie brakło, ani ziemi, ani morza, ani lasu, ani ludzi, ani zwierza.
— Ho! ho! — zawołał dziad — dużo chcecie. Jedno tylko takie królestwo jest, a to zdobyć trudno. Jechać do niego trzeba przez góry ogromne, przez rzeki szerokie, a pilnują go smoki i król w niem siedzi potężny, który córkę jedną ma. Właśnie ogłosił, aby kto chce być zięciem jego przybywał na dwór, aby ona sobie wybierała; który jej się podoba, tego, królestwo będzie, a wszystkim innym łby ma pościnać, aby nie