Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

— A po co ci było, zamiast królestwo zdobywać, chcieć je darmo brać i życie grać na stawkę?
— Stało się — rzekł Rybka.
— Żal mi cię — odezwała się koza. — Słuchajże mnie. Gdy jutro wychodzić będziesz, a wszyscy pójdą z odkrytemi twarzami, ty swoją zakryj maską, szkaradną, którą znajdziesz pod poduszką. Nikt ci jej zedrzeć nie będzie mógł. Królewna ciebie wybierze, bo ciekawość ją do tego zmusi. Nie byłaby kobietą, gdyby choć najpiękniejszego wybrała tam, gdzie zagadka przed nią stanie. Ciekawość przemoże.
Koza znikła, Rybka lżej odetchnął. Nazajutrz, gdy się odziewać przyszło, sięgnął pod poduszkę i znalazł maskę straszną, z wiszącym nosem i rozdartemi szeroko wargami.
Oczko, jako giermek, zdaleka za nim szedł, oręż niosąc, bo z mieczem nikomu iść nie było wolno. Dwóchset młodzieży jak najpiękniejszej gromadziło się na podwórzec zanikowy pod wieżą księżniczki; gdy ujrzeli idącego w masce Rybkę, śmiech się wziął okrutny z niego, i popychać go zaczęto, ale ponieważ numer miał i zapisany był, puszczono go.
Na wysokiem rusztowaniu, suknem szkarłatnem obitem, ustawili się pretendenci; królewna miała wynijść na galeryę i z niej, po wschodach się spuściwszy, obchodzić ich wszystkich, przed