Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

kwiatów mu oddała. Pochwycił ją, przyklękając, Rybka, i wnet maska mu z twarzy spadła.
Zaczęto w kotły bić, w trąby grać, a młoda para zbliżyła się do tronu króla po błogosławieństwo. Zamienili tu pierścionki, król trzy razy laską ich po plecach uderzył — znaczyło to, że byli po ślubie.
Król zaś w tak doskonały humor wpadł, iż reszcie pretendentów życie darował, z tym warunkiem, aby po uczcie natychmiast z królestwa jego precz jechali i nigdy się w nim pokazywać nie śmieli.
Oczko, jako giermek, wszystkim się przypatrywał. Królewna, prawda piękna była, choć kulawa, ale gdy jej w niebieskie oczy patrzał, coś w nich takiego grało, jakby w kocich, gdy na mysz czatuje kocisko.
Państwo młodzi wprost szli razem do stołu i zasiedli naprzeciw króla. Rybka chciał w rękę pocałować swoją panią i w tej chwili posłyszał, jak mu do ucha szepnęła.
— Podszedłeś mię zdradą! — nie daruję — nie przebaczę!
Na tem się u stołu skończyła rozmowa. Zląkł się Rybka trochę, i zaraz gdy od stołu wstali, a królewna poszła ręce umywać, pobiegł, do Oczka, radząc się, co ma poczynać.
— Jakby tak na mnie i mój rozum chłopski —