Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł Oczko — porzuciłbym i królewnę, i królestwo, bo jej tak źle z oczu patrzy...
Aż zastukało, we drzwiach koza stała.
— Kozo moja czarna, radź mie nieszczęśliwemu!
— Nie ma rady innej: gdy się zbliżysz do niej, patrz dobrze, w złotych jej włosach jest pasemko siwych, gdy je dostrzeżesz, utnij i schowaj, a nic ci nie uczyni...
— A gdzież ich szukać mam? — spytał Rybka.
— Odgarnij złote, znajdziesz siwe.
Znikła koza. Rybka poszedł zaraz, do żony się zbliżył, włosom się jej dziwował, nagle odchylił je i kosmyk siwy uciął — aż z bólu i gniewu krzyknęła
Ale tuż padła, osłabła i płakać zaczęła, zaklinając się, że nie uczyni mu nic, żeby jej oddał ucięte włosy. Rybka odmówił. Otarła łzy — po chwili się uśmiechać pięknie zaczęła, jakby o wszelkim gniewie zapomniała, i poczęła go chwalić, iż lepszym czarnoksiężnikiem był, niż ona i ojciec jej.
Rybka, choć się nieco uspokoił, na baczności się jednak miał. Nazajutrz bojąc się, aby mu włosów nie odebrała, do schowania je oddał Oczkowi.
Jako giermek i pierwszy pański sługa, Oczko wszędzie panu towarzyszył. Wprzódy piękna królowa Marmelada nigdy na niego ani spojrzała;