Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

Rybka też wyjechał w górę na rozpoznanie nieprzyjaciela, na białym gryfie królewskim. Gdy się wyżej wzniósł i począł przypatrywać, dojrzał natychmiast Oczka i króla, i królowę, nie wątpiąc, iż przyszli mu na pomoc. Zamiast wracać do swoich, gryfowi dał taką ostrogę, iż musiał na dół się spuścić i padł przed samym królewskim namiotem...
Tu nań oczekiwano, bo go zdaleka postrzeżono i królowa naprzód ściskać się go rzuciła, potem król, wreszcie Oczko...
— Czasu nie mamy do stracenia — Rzekł Rybka: — wojsko które ja przyprowadziłem, znużone i wątłe — natychmiast na nie wpaść potrzeba i pędzić a zabijać, abyśmy, goniąc je na zamek przybyli nim się tam o klęsce dowiedzą.
Zatrąbiono wnet, i Oczko z Rybką poczęli wołać na żołnierzy, sami naprzód wyjechawszy. Runął cały obóz tak wielkim pędem, jak burza na wojsko przeciwne i jak burza je gniótł, rozbijał, ścigał...
Stary król i królowa ledwie z tyłu nadążyć mogli za nimi... Trzy dni i trzy noce nie ustawała pogoń, a w ostatku mało co już pędzono, bo po drodze stosami leżeli zabici...
A jak to zwykle bywa, gdy się komu noga pośliźnie, tak teraz do wojska zwycięzkiego łączyły się duchy, wiedźmy i wszystkie rozkiełznanane potęgi, ciągnąc na zamek królewski...