Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo to łatwo — po cicho odpowiedziała kobieta: idź prędko do chałupy, zawiń go w połę i przynieś tu. Zamienim syna naszego na królewicza, i nikt nie pozna. Syn nasz będzie królował, a królewicz niech drwa rąbie.
Bał się mąż w początku bardzo, ale gdy go kobieta namawiać, prosić i płakać i przymuszać zaczęła, rad nierad posłuchał. Pobiegł do chaty prędko, przyniósł synaczka, włożył go w kolebkę królewicza, a dziecko pańskie ukradkiem chłop zabrał i dał czarnej kozie na hodowanie.
Mamka teraz dopiero zaczęła chodzić około królewicza z taką troskliwością, nocy nie dosypiając, rozpadając się nad nim, iż król i królowa nacieszyć się nią nie mogli. Chłopskiego dziecka nikt nie poznał, tylko się królowa dziwowała bardzo, że do niej na ręce pójść nie chciało dziecko, ani nawet patrzeć na nią.
Gdy przyszło odłączyć chłopca, nie było prawie sposobu mamce go odebrać. Dopiero postrzegła, gdy się rozstać z nim miała, jaką sobie samej wyrządziła krzywdę, bo choć miał opływać i królować, cóż jej z tego było, gdy ona go widzieć, ani się do niego zbliżyć nie mogła.
Gwałtem jej prawie odebrano panicza, a że królowa się gniewała za to przywiązanie dziecka do mamki i czarom je przypisywała, nie nagrodzono biednych ludzi i pod karą śmierci nakazano kobiecie, aby się nigdzie pokazywać nie śmiała,