Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

kozy mówił i biegał, gdy tamtego za ręce jeszcze wodzić było potrzeba.
Kąpali go w mleku i winie, poili wodą żywiącą: jakoś nic nie pomagało. Dziecko miało dziwne upodobania, które królowa złej mamce przypisała: rwało się do razowego chleba, rade było bawić się w piasku i chodzić boso, czego mu nie pozwalano.
Ani król, ani krolowa, choć tak syna tego pożądali, na żaden sposób go pokochać nie mogli; on też do nich się nie przywiązywał. Gdy wyrastać począł, okazało się gorzej jeszcze: z twarzy był do rodziny niepodobny, włos miał twardy i gruby, ręce jak do pracy, niezgrabny się stał, niechlujny i na królewicza nie wyglądał.
Przeciwnie, kozi wychowanek na gładkiego, ślicznego wyrósł chłopaka, z jedwabnymi kędziorkami, z białą skórą i różową twarzyczką, ale do roboty go napędzić nie było sposobu.
Rączki miał słabe i maleńkie, głos pieszczony i do próżniactwa taką skłonność, iż uciekał najczęściej razem z kozą w pole i tam się położywszy na trawie, na obłoki patrząc, po całych dniach się wylegiwał.
Wszyscy we wsi przez żart i dlatego, że matka jego we dworze mamką była, królewiczem go nazywali; on też sam siebie, śmiejąc się, tak zwał, i strach brał, aby się kiedy nie wydała zamiana.