Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

i był dlań z taką rewerencyą, jak nikt ze szlachty okolicznej.
Prawda, że gdy w to uwierzywszy, staruszek się do niego o trochę drzewa na poprawę ogrodzenia cmentarnego odezwał, odmówił pan Repeszko, ale list zawierający ekskuzę był tak pokorny i tak usprawiedliwiający go, że mieć do niego żalu nie było można. Postrzegłszy, że ks. Ziemiec lubi czasem grywać w maryasza na zdrowaśki za dusze z nikąd ratunku nie mające, a przy tej grze się ożywia i gaduli, pan Repeszko począł do niego chodzić po obiedzie na partyjkę. Miał w zysku także, iż się to pociągało ku wieczerzy i że w ten sposób oszczędzał w domu niepotrzebnego koło gotowania na jednę osobę zachodu.
Przy maryasiku powoli, nieznacznie brał na lekkie tortury starowinę...
Był pewnym swego, bo ks. Ziemiec już się z nim tak spoufalił, że mu anegdoty z czasu młodości swej opowiadał, ale gdy tylko o Spytków zagadnął, proboszcz milczał jak kamień, odwodził rozmowę, nawet maryasza przerywał i kończyło się na tem, iż z niego nic dobyć nie było podobna.
Repeszko przekonawszy się, że podkopy nie pomogą, postanowił zrobić wyłom i szturm przypuścić.
Jednego tedy poobiedzia chmurnego, znowu pociągnął ks. Ziemca.
— E! dałbyś asindziej pokój, — rzekł proboszcz; — co tam ciekawego w tych Mielsztyńcach, że one wam spać nie dają. Ludzi zacnych dwoje... siedzą cicho i pragną iżby o nich świat zapomniał!
Tu dopiero Repeszko położywszy karty, odezwał się otwarcie:
— Księże proboszczu dobrodzieju... najzacniejszy, złoty księżuniu, sercem najukochańszy, którego w duszy mej noszę, weneruję i wyrazów nie mam na to, jakiemi dlań synowskiemi uczuciami pałam, wytłumaczyć mi to racz, dla czego ci godni, najzacniejsi, ze wszech miar szanowni państwo Spytkowie, jedni tego na całym świecie używać mają przywileju, iż o nich