Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

dźwiedziem u nóg, z obrazem w głowach, z szablą u boku przewieszoną...
W pośrodku tej komnaty, której ścian reszta obitą była tureckiemi makatami przerabianemi złocisto, stał, czekając na powitanie gościa, gospodarz...
Repeszko, jakkolwiek zwykle odważny, lubo z zasady pokorny i słodki, chociaż dwa razy był w Mielsztyńcach (ale go naówczas na dole przyjmowano), choć już pana Spytka widział i mówił z nim, dzisiaj przeszedłszy wspaniałe sale zamkowe, napatrzywszy się tych dziwów grobowego jakiegoś oblicza — prawie w ustach języka zapomniał, uniżeńszym się stał jeszcze i zamiast powitania, gospodarzowi się tylko, more antiquo, czapką do kolan skłonił.
Nie była to rzecz tak prosta i łatwa dla Repeszki jakby się zdawało, p. Nikodem był prawie olbrzymiej statury, a gospodarz, potomek owej rodziny znakomitej, ledwie nie karła miał postać. Człowiek był już dobrze niemłody, nader kształtny, zdrów i silny, chociaż blady na twarzy, ale nie wiele więcej nad pas pana Repeszki wyrósł... Nie przeszkadzało mu to być pięknym; nic ułomnego w sobie nie miał, dziwnie jednak drobnym wyglądał, mimo butów na korkach wysokich, podniesionej w górę głowy i wyprostowania. Twarz jego, bardzo pięknych i szlachetnych rysów, wielce przypominająca wizerunki po salach rozproszone, nosiła na sobie piętno spokojnego smutku; w oczach była jakby świeżo obudzona ciekawość i niecierpliwość. Postawę miał rycerską, ruchy pańskie, zdawał się stworzony na olbrzyma... a skazany jakąś wolą Bożą na skarlenie. Mimowoli pan Repeszko przy tym maleńkim człowieku, któregoby bez wysiłku mógł był podnieść w jednej ręce, czuł się nieśmiałym, upokorzonym i gburem, jeśli się tak wyrazić można, tyle było w tamtym majestatu i wielkiego wyrazu jakiejś siły...
Pan Spytek, mimo małości swej, był krzepki, urody pięknej bardzo, a tak zbudowany, iż ręka, no-