Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mylisz się szanowny spekulancie, mylisz — mógłbyś zarobić na tem ja nie zarobię, ale ty...
— A to jak — zapytał Repeszko?
— Czy nie widzisz tego, że rabsztynieckie fundum jak wyspa leży pośród dóbr nowych nabywców, że oni je muszą kupić, bo im zawadza, robi dziurę w ich posiadłości? Gdybym ja chciał im sprzedać, grosza nie dadzą, bo wiedzą, że muszę prędzej później zbyć — ale co innego z waćpanem... Waść możesz wytrzymać. Byle nie Spytkom, przefrymarczysz sobie jak zechcesz...
P. Nikodem ruszył ramionami.
— Ciężka z tobą sprawa, zawołał Iwo. No ale polowanie w lasach, póki ja tu jeszcze jestem, zapewnione, nieprawdaż?
Repeszko się skłonił i dobył zegarka, chcąc się już uwolnić, kasztelanic go wstrzymał.
— Powiedz mi, — spytał po cichu — widziałeś Spytkową?
Repeszko spojrzał nań zdziwiony.
— Przechodzącą tylko...
— Opisz mi ją — jak wyglądała? czy miała twarz uśmiechniętą? nie była pomięszana? żadnej chmurki nie dostrzegłeś na jej czole? jestem ciekawy — o tak, jestem ciekawy.
Gość nie wiedział jak odpowiadać; począł opis bardzo szczegółowy i suchy ubrania, fizyognomii, rysów twarzy. Kasztelanic słuchał go chciwie, ale z powieści tej musiał chyba odgadywać sam rzeczywistość, bo Repeszko zmięszany bałamucił.
— Szła z synem? nieprawdaż? — spytał... — prowadziła go za rękę... czule?
— Tegom nie spostrzegł, — odparł Repeszko... — spieszyła tylko widocznie do męża, biegła żywo, trochę zasępiona. Twarz pełna powagi i nieco surowa, trochę na niej nawet smutku.
— Smutku, czy tylko pomięszania? — zapytał Iwo — jak ci się zdaje?