Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

dziwna, niewytłumaczona zaszła zmiana, że jedną chwilą gniewu dojrzał nagle i stał się mężczyzną, na którego ramionach ciężkie spoczywało brzemię. Człowiek ten, ku któremu niedawno czuł pociąg i słabość, stał się dlań nienawistnym; jego zbliżenie do matki zaczynało go oburzać i niecierpliwić; niepokoił się, sam dobrze nie umiejąc sobie wytłumaczyć przyczyn tej obawy i wstrętu.
Zaranek odszedł do swego pokoju, zostawiwszy go samym. Eugeniusz podparty siadł w ganku i po odjeździe Jaksy pozostał, rozpatrując się w samotnym zamku, jakby mu coś dolegało, jakby potrzebował w sobie skupić ducha i myśli. Dotąd mało roztrząsał życie własne i jego obowiązki, była to może pierwsza chwila, w której czuł potrzebę wejścia w siebie, chociaż nic go na pozór do tego nie zmuszało. Tęskno mu było na duszy, jakby przeczuciem jakiegoś niewidomego niebezpieczeństwa. Cicha noc spowiła cały ów dworzec, przywykły do spokoju i milczenia, jeszcze uroczystszą ciszą nadchodzącej snu godziny. Nie słychać było nic, oprócz niepochwyconego prawie szmeru drzew w ogrodzie i przytłumionego klekotu dalekiego młyna wodnego. Niekiedy powiew jakiś niespodziany przelatywał, poruszając gałęzie, zaszumiał w głębinach korytarzów zamkowych i znowu następowało po nim uroczyste milczenie. Na zamku, jak dawniej za życia pana Spytka, wszystko miało wyznaczone godziny; sen i ruch przychodziły na zawołanie zegaru, który królował i rządził ludźmi. Światła po oknach gasły z kolei, znikali słudzy, wyludniało się wszystko, zamykały podwoje i w końcu jedno tylko okienko kaplicy, w której zawsze płonęła lampa słabem światełkiem, śród czarnego połyskiwało gmachu. Eugeniusz doczekał się tego stąpania po korytarzach, które zwiastowało zamykanie drzwi i ostatni kres życia i ruchu. Burgrabią był od niepamiętnych czasów zgrzybiały, od kilku pokoleń sprawujący swe obowiązki Siemion, który już ledwie się wlókł, ale kluczów nikomu powierzyć nie chciał póki życia. Mało kto go we