Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

Chata, na czas tylko łowów służąca, była prostem przytuliskiem od słoty i wichru, noclegiem dla ludzi i koni. Sklecona z bierwion sosnowych, miała jedną tylko izbicę wielką, wśród której z kamiemi ułożone ognisko otaczały pieńki do siedzenia i ławy zbite ladajako. Ścianą od niej przegrodzona tuż szopa i stajnia się znajdowała, a ludzie mogli do niej zajrzeć przez okienko z zasuwą. W jednym rogu słoma leżała dla służby, która sypiała pokotem, w drugim dla Mirka siano i skóry. Ludzie naówczas większych wygód nie potrzebowali. Stół na nogach w ziemię wkopanych z kilku desek zbity, służył za sprzęt cały, u drzwi wiadro z wodą — ot i wszystko. W ścianach kołków nabitych dosyć było, do zawieszania odzieży i broni, kilka pólic też dla mis i garnków.
Słońce nigdy tu nie zaglądało, bo nizkie okna z okiennicami nie wpuściłyby go, a gaj zasłaniał dokoła. To też latem i zimą wśród kamieni paliło się zawsze, dla ciepła i dla jadła, z tą tylko różnicą, że gdy pan w mrozy przybył, niecono ogień ogromny z całych kłód olchowych, a w lecie byle susz i gałęzie starczyły. Gdy Mirka nie było, chata i wrota stały zaparte i puste.
Teraz widać było, że się tu pan rozgościł na dłużej, bo i beczułka i worki, a sakwy różne stały po kątach, i przy ogniu ludzie się kręcili około garnków. Dwór Mirka składał się z takiej jak on