Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

Ledwie tak uradzono, gdy wózek Kulikowicza stanął przed domem.
— A to kara Boża! nasłanie! — zawołała jejmość.
Jeszcze w sieni Kulikowicz już wołał:
— Prawda to? prawda to? — a Hasling śmiejąc się odpowiedział mu:
— Sam widziałem, czytałem, mówiłem i tabakę zażywałem.
— Osobliwsza rzecz! Upadam do nóg pani dobrodziejki... Ot! niesłychany wypadek.
W tem postrzegłszy Seweryna dodał:
— Nasze układy za nic, ja nigdy nie upierałem się, żeby odzyskać prędko moje. Tyle byłem powolny!
Seweryn się uśmiechnął.
— Alboż nie? Nikt lepiej nie życzył domowi krajczego... dałem im dowody.
— To prawda! — rzekł stary Doliwa.
— Sąsiadując w Górowie, nigdy im nie naprzykrzałem się jak inni, zawsze.
— A trzoda krojczego do tej pory u pana.
— To bez mojej wiadomości! Ekonom... głupi ekonom; zawszem mu wmawiał delikatność! W każdym interesie delikatność to pierwsza rzecz! Ale z tymi gburami!
— Oj! prawda, że z gburami — zawołała rozgniewana pani domu, wstając znowu z kanapy i wywołując Teodora.
— Teodorku! — rzekła szybko. — Już widzę co to się święci! Nam koniecznie potrzeba wszystkich uprzedzić! Ja ci powiadam, że teraz wszyscy pójdą w konkury, a ten podły diaczek Kulikowicz gotów do panny Scholastyki smalić cholewki. Na jutro każ przygotować