Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

i co więcej, rozsądna bardzo; a grunt w małżeństwie na rozsądku, nie piękności.
Stara ruszyła ramionami, porucznik ciągnął dalej.
— Tak tedy, jutro rano jedziemy z Fabjanem.
— Trzeba nam się tylko naradzić jak. Oto jednym moim powozikiem sprzężeni nasze konie do maści, moich gniadych para, waszych para, moje klacze w lejc...
— Ale moje w dyszlu nie chodzą...
— A! i moje...
— A cóż będzie...
— Pojedziemy nie maścistemi... Wasan masz w co ubrać porządnie człowieka?
— Po kozacku!
— Dobrze, to teraz w książęcych domach się praktykuje... po kozacku...
— Poczekajcież no — przerwała jejmość, — trzeba dla Fabcia kazać wyprać i wyprasować maniszkę...
I wyszła.
— A nadewszystko — dodał porucznik — cicho! sza! Jedziemy niby gdzieindziej, wstępujemy, a o sukcesji nic nie wiemy!
— Dobrze stryjaszku!
— Dobra noc.
I porucznik pospieszył do domu.
Wszyscy powoli rozjechali się od państwa Doliwów, miotani jednemi myślami i z jednym prawie projektem.
Hasling pospieszył do swojej wioseczki, gadając do siebie przez cały czas drogi...
— Jadę do domu... starszego syna biorę i jutro do Górowa. Choć jestem wdowiec ale wyglądam Bogu dzięka i... nie zgorzej. Gdzie porucznikowi do mnie, choć podobno młodszy! Cicho! rano, niby nic, z Adamem ru-