Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/193

Ta strona została skorygowana.

znalazło się w książęcym ogrodzie, błyszczało w nim spakowane najniezgrabniejszym sposobem.
Ciocia odbierając dar, parsknęła mimowolnie. Doliwowa usta zacięła szydersko, Hasling niecierpiany był od niej, a znienawidzony od czasu spadku gorzej jeszcze. Sąsiedztwo, a zwłaszcza Doliwowie, uważali go za coś tak dalece niższego od siebie, iż starania jego jawne w Górowie niecierpliwiły ich. — Śmiał stawać w jednym rzędzie z nimi — z nimi! Wzdrygnęli się na to zuchwalstwo!
Potrzebowaliśmy o tem nadmienić, aby następującą wytłumaczyć rozmowę, w której Hasling grał rolę na wieki zabijającą go w oczach Pokotyłów, Doliwów, Kulikowicza. Oni wszyscy uradzili usunienie Seweryna, on nie wiedząc o tem, a może nie widząc potrzeby (gdyż na ożenienie synów przestał był rachować i liczył tylko już na swoje — ), poszedł wbrew wszystkim.
Oto jak się rzeczy miały.
Podano herbatę...
Ciocia gospodarzyła, krajczy kawę w milczeniu popijał. Marja usunęła się na stronę i szyła w krosienkach ze spuszczoną głową. W pół cicho ozwała się pani Doliwowa:
— Państwo wiedzą o wypadku pana Seweryna?
Marja zadrżała, ale niżej jeszcze głowę spuściła, ciotka poruszyła się żywo. — Cóż się stało?
— O! ja to zawsze prorokowałam — dodała sąsiadka — skutek tych częstych odwiedzin u hrabiego nadszedł, to było nieuchronne.
— Ostatnią razą — mówiła — państwo wiedzą co się wydarzyło z panną Teklą? — wszyscy milczeli.