Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

Dwóch ludzi ze wsi złapanych w ulicy i kozak hrabiego z trudnością go dźwigali na ramionach.
Zbliżając się do ganku, podniósł głowę siwiejącą, z krótko ostrzyżonemi włosami, szaremi oczki, policzki blademi i zawołał:
— Ach! kochany panie Pokotyło!
— Większa poufałość niż znajomość — szepnął bundiucząc się Fabjan, synowiec.
— Kochany panie Pokotyło, zmiłuj się, ratuj mnie, daj gdzie kątek, póki powóz drugi nie nadejdzie. Nogę mam, zda mi się, złamaną, ani stąpić.
Pokotyło kłaniał się, mruczał, marszczył i wskazywał na drzwi, niby zapraszając, ale nie zbyt raźnie.
Hrabia poznał się na tem, podniósł na łokciu z ciężkością i obracając się do swego służącego...
— Pan masz gości — rzekł — mogę mu zawadzać, możeby gdzie w chacie, albo w drugim jakim dworku kątek jaki.
Postrzegł się Pokotyło, że zbyt widocznie był niegrzecznym, odezwał się więc z zaprosinami.
— Gdziekolwiek kątek, kochany sąsiedzie — odparł hrabia — wszystko mi jedno, bylem moich koni doczekał, posłałem już do Śliwina... długo zawadzać nie będę.
Słudzy wnieśli potłuczonego do pokoju na prawo, gospodarz wszedł za nim, goście zostali rozpytując nadbiegłych świadków o wypadku.
Hrabia Hubert, nie darmo to imię noszący, bo i order świętego myśliwca w kolebce miał już, i sam zawołanym był Nemrodem; bezżenny, podżyły już kawaler — był jednym z tych ludzi, którzy klasyfikacjom towarzyskim fałsz zadają. Chociaż z imienia pan, z majętności