Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

snowym z dwóch stron ją otaczało. Długa niegodziwa grobla parła się przez nie w głąb lasów. Na zielono-brudnem błocie, powiewającem ogromnemi trawy, wznosiły się jak strażnice stogi, i stare stożyska z sterczącemi żerdziami i palami... Sama wieś usiadła w piasku, chaty jeszcze się czarniejsze wydawały na tem jasnem tle. Kilka chorych wierzb i biednych brzoz powiewały nad dwoma czy trzema chatkami. W pośrodku wznosił się na drodze krzyż czerwony wyniosły, nieopodal od niego drugi z kamieni wielkich ustawiony, rodzaj dolmenu, uświęconego żelaznym na wierzchu przytwierdzonym znakiem zbawienia. Stara brzoza płakała nad kamieniem. Długa czarna karczma na boku z drobnoszybowemi okny, otoczona w tej chwili trzodą bydła, stała opuszczona i milcząca. Nad szeroką ulicą piasczystą, gdzie niegdzie kamieniami krągłemi wyłożoną, czerniały chatki niskie, ubogie, dranicami kryte, niebielone. Tuż za niemi całe zabudowanie gospodarskie posuwało się ku ogrodom, na nieco lepszej ziemi wygrodzonym, z wysoko usypanemi zagony. Nazwanie Górowo musiało pochodzić od nie wielkiej wyniosłości po nad błotem, na której wioska i dwa dworki się mieściły.
Chociaż wieś nad dwadzieścia kilka chat nie liczyła, były w niej przecie dwie karczemki i dwa dworki. Rozstąpiły się te dwie budowy na dwa boki osady i stały przeciw siebie jak do boju.
Dwór jeden osadzony topolami, gęstym otoczony ogrodem, bielał trojgiem kominów, w ciemnej świrków i olch zieleni. Drugi oparkaniony szczelnie, osadzony świeżo jeszcze niedającemi cienia drzewkami, nowy, mały, chudy, z lamusikiem obok i loszkiem na przeciw okien, zwiastował świeżo osiedlonego. Drogi wiodące do dwóch