Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

— Powtarzam, że nie żartuję — rozśmiał się Ratsch. Dałem ci życie moje, musisz mi dać na resztki pokruszonego życia...
— A gdybym — nie mógł? to co? — zapytał Larisch.
— W takim razie — począł doktór filozofii — przyznasz, że miałbym zupełną słuszność szukać sobie rachunku na innej drodze. Wiesz na jakiej? W czasie podróży, nie mając co robić, przemyśliwałem i przyszedł mi plan wcale niezgorszy. Gerstaeker dorobił się sławy i majątku piórem, czemużbym i ja nie miał próbować zużytkować talent — niezaprzeczony. Piszę wcale nie zgorzej, redagowałem nawet jakiś czas gazetę niemiecką w maleńkiem miasteczku i nigdy pono lepiej redagowaną nie była. Mam plan gotowy, opiszę naszę młodość, nasze wypadki, swoją i twoją historyą, wydrukuję ją z nazwiskami, przyznasz, że to będzie zajmujące, wydań dwa lub trzy się rozkupi, ja sobie sławę zrobię, no! i trochę pieniędzy.
Larisch popatrzył nań wzrokiem nienawiści pełnym, ale się powstzymał od wybuchu.
— Tyś to gotów zrobić?
— Zupełniem przygotowany. Wydawcę nawet mam zamówionego w Hamburgu — rzekł Ernest.
— Ale tego uczynić nie możesz — dodał Larisch, bo pierwszym skutkiem książki byłoby pociągnięcie samego siebie do odpowiedzialności.
— Więc cóż? trochę zuchthauzu? zapytał Ratsch. Ale zdaje mi się, że ja nie mam nic do stracenia, i że gdyby przyszło do ostateczności, kara nie mnieby spotkała może, ale kogo innego. Zresztą, wrażenia zuchthauzu, dla człowieka chciwego wrażeń, wierz mi,