Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

Jacek. Poczciwy Wolar, który wam jak najlepiej życzy, widzi tylko jeden środek... bogate dla ciebie ożenienie.
— Dla mnie! rzucił się Witold — ale ja się wcale żenić nie myślę...
— Jakto? spytał wuj — czyżbyś jeszcze kochał się bez wzajemności w pani ex-Larischowej?
— Dlaczegoż ex?...
— Jakto? wy nic nie wiecie?
— Przynajmniej ja! rumieniąc się cały i z pewnym niespokojem podchodząc ku wujowi — rzekł Witold.
— Romans, bajka z tysiąca nocy... Kochanek, towarzysz dzieciństwa, który powrócił z Kalifornii obładowany złotem, i zapłaciwszy dobrze panu radcy, otrzymał już na rozwód zezwolenie. Pani ex-Larisch opuściła Christianhof i zamieszkała u ojca...
Witold słuchał osłupiały.
— Czy wuj żartuje? spytał.
— Ani żartuję, ani dodaję nic — rzekł Jacek. — Mówię ci co jest..
— I my wszyscy o tem nie wiedzieli?
— Wy szczęśliwi w waszem zielonem gnieździe nie wiecie nic i gdyby wam nie przynoszono plotek ze świata, moglibyście w niewinnej nieświadomości pozostać na zawsze... Wam to nieotrzebne, bo macie czem żyć, czerpiąc z siebie. My tylko biedni, wydziedziczeni, musimy szukać tej pastwy niezdrowej.
Spojrzał na siostrzeńca, na którym druga wiadomość zdawało się może większe od pierwszej czynić wrażenie. Witold stał osłupiały.
— Czy ty ją kochasz jeszcze?