Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

bić ceremonji. Ja jutro rano biorę ludzi, osaczam dworek i konfiskuję wszystko.
Zenon popatrzył, zdziwiony tą stanowczością Gozdowskiego.
— Słowo honoru, że to uczynię i gdyby nie noc i nie to, że ludzi teraz nie znajdę, natychmiastbym to spełnił.
— A jeśli to istotnie tylko dziwak i próżniak gryzmolący, ot tak nie wiedząc, co począć?
— No, to mu się odda, co się zabrało i da parę złotych za to, że się nabrał strachu.
Zenon wypił herbatę i, po krótkiej rozmowie pożegnawszy plenipotenta, pojechał do domu. Nazajutrz rano, gdy wracał do Brańska, ciekawość go wzięła zajrzeć do Gozdowskiego. Stał właśnie na ganku, ale pomieszany jakiś i nieswój. Zenon, nie zsiadając z konia, pozdrowił go, a plenipotent dał mu znak, ażeby wszedł z nim do pokoju, bo mu coś ma powiedzieć.
— A wiesz pan co, — odezwał się, zaciągnąwszy do kąta pana Zenona — otóż dziś do dnia, bo byłem niespokojny, napadłem na dworek Jałowczy...
— I cóż?
— Ani Jałowczy, ani papierów już nie było. Drzwi otwarte, chata pusta, a na ścianie przybił jeszcze papier z napisem: „Pomieszkanie letnie do wynajęcia“, jakby na szyderstwo.
Zenon zaciął usta.
— Widzisz pan, moje podejrzenia nie były bez podstawy.
— Ale cóż to może być? — począł Gozdowski. — Znać wczoraj zbudził się, domyślił czegoś, posłyszał, gdyś pan odjeżdżał, a że się czuł nieczystym na sumieniu, nocą drapnął. Posłałem pogoń, ale to się na nic nie zdało. Manatków nie miał wiele, wziął na plecy, poszedł w las i kto go tam złapie! Tyleście go widzieli.
Zamyślili się obaj.
— Co to u licha takiego może być?