Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/209

Ta strona została skorygowana.

— Za interesami wasza książęca mości; nigdy na nich nie zbywa.
— Spodziewam się, że nic tak ważnego?
— Nic tak ważnego... tak ważnego niema nic, — spuszczając głowę, odezwał się cicho plenipotent — ale trzeba się zawsze pilnować.
— Dobrywieczór kochanej pannie Marjannie — kiwając głową, dokończył wreszcie szambelan.
Panna Marjanna przyszła go w rękę pocałować.
— Konfitury się pewnie smażą, bo to właśnie czas! — rozśmiał się staruszek. — Powodzenia życzę, cha, cha!
Wtem wszedł i generał, którego miejsce po prawicy szambelana stało opróżnione, ale chmurny widocznie. Stary dostrzegł to zaraz i pochylił się ku niemu.
— Co ci to? — spytał. — Możeś list jaki odebrał, od Roberta czy od księdza sufragana.
— Nie, listu nie mam, — bardzo cicho począł szeptać generał, schylając się także ku bratu — ale przejeżdżający z Warszawy Parśnicki do mnie zawitał i miałem przez niego nienajlepsze wiadomości.
— W jakim względzie?
— Tyczące się konkurów Roberta.
— Cóżby się tam miało popsuć, hę?
— Zdaje się, Parśnicki zwiastuje nam nawet bardzo rychły powrót księcia.
— Ależ nie zerwał przecie? nie może być!
— Zerwać nie zerwał, — odezwał się generał — on tam dobrze tych szczegółów nie wie, słyszał tylko, że coś zaszło i że Robert powraca; snadź dlatego nie pisał. Jutro pewnie będzie.
Gospodarz, który pił, słuchając, herbatę swoją, postawił filiżankę i popatrzył na brata.
— Tylko mi ty nic nie taj, generale. Wy macie ten nieszczęśliwy system, że obawiając się o mnie, kryjecie coś często przede mną. Ja jestem dziecko.
— To mówię, co słyszałem, nic więcej nie wiem. Parśnicki powiada, że w stolicy strasznie się nasi hrabstwo wydają parafjańsko i śmiesznie, że to mo-