Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

gruzów, bo toby nie wiedzieć wiele kosztowało, a co mnie potem, co mnie potem?
Nagle uciął zakłopotany gospodarz... przybiegł do mecenasa, którego w ramię pocałował, chciał go prowadzić do wnętrza, zawahał się, poskrobał w głowę i ręce załamał.
— Jakże ja tu pana mojego przyjmę! a! bo to, panie, ruina!
Nieznajomy jakby z politowaniem się uśmiechał.
— Ale cóż znowu za ceremonje, — rzekł nieco rubasznie — albo to tam na moje przyjęcie co potrzeba, byle na czem usiąść było a pogadać, bo są ważne rzeczy...
— A! ważne! ważne rzeczy! — zawołał gospodarz i ściśnioną w kułak rękę włożył w usta. — No, ale siąść toż przecie będzie na czem... — dodał — choć mi wstyd. Widzi pan, mnie na nic wygody nie potrzebne, ja, ja nawykłem do biednego życia, bo to się dorabiało, dobijało... z niczego.
To mówiąc, otworzył drzwi do izby, z której wyszedł, i ukazało się jej wnętrze, dwoma oknami najlepszemi w całym domu oświecone. Była ona obszerna, sklepiona, a tak prawie pusta jak sień. W rogu stało łóżko, podobne do zakonniczego, a raczej tapczan na czterech chudych nóżkach z siennikiem, skórzaną poduszką i kołderką wełnianą, której barwy rozeznać już nie było podobna... W głowach stół prosty, niebejcowany, z szufladką, zrzynkami papieru był usiany, miał kałamarz drewniany z zatyczką na sznurku i parę piór fantastycznie powykrzywianych od długiego znać leżenia bezczynnie. W jednej ze ścian była wpuszczona szafka, niegdyś biało malowana, dziś brudna tylko. W rogu znajdował się jeszcze kominek marmurowy, na którym w butelce stał ogarek świecy, przy nim wiadro z wodą i kubek... Na podłodze parę misek glinianych i cynowa łyżka na nich świadczyły, że niegdyś ktoś się tu czemś pożywiać musiał. Okruszyny kartofli i chleba dozwalały nawet odgadnąć, czem się karmił. W papierku, wy-