Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/220

Ta strona została skorygowana.

praktycznymi, ale myśmy nawykli wierzyć w Opatrzność. Książę Robert może się i musi bogato ożenić.
Zenon się uśmiechnął — ksiądz biskup powstał.
— Kochany panie Żurbo! — rzekł. — Wyście ludzie nowej epoki, nawykli do rachunku, a odwykli od wiary i modlitwy, nazwijcie to przesądami, a ja ci z generałem powtórzę: my ufamy pomocy Bożej.
— Ja wierzę także w opiekę i łaskę Bożą, lecz ludzkiem okiem nie śmiem iść tak daleko, aby odgadywać, kiedy one przyjść mogą. Bóg próbuje, Bóg często upadkiem zmusza do podźwignięcia się człowieka. Jakże to osądzić, co może być wolą Jego?
— Koniec końcem, tu nie czas teologować, — rzekł generał — mówmy stanowczo. Pan żądasz, byśmy się wyprzedali, my nie możemy się na to zgodzić, nigdy, nigdy! Prosimy o radę, jak odwrócić cios dziś... jutro w rękach Opatrzności.
— A więc — z rezygnacją, składając papiery i wstając od stołu, rzekł Zenon — próbujcie państwo układów z wierzycielami.
— Tak jest, to jedno nam zostaje.
— Lecz jeśli układy się nie powiodą?
— To być nie może.
Zenon zamilkł znowu i zwrócił się do księcia Roberta, jakby od niego wyzywał słowa.
— Ja tu nic do powiedzenia nie mam: szanuję starszych zdanie, ale co do mnie, poszedłbym za radą Zenona — odpowiedział młody książę.
— Ale na to czas jest zawsze! — oburzył się generał. — Spróbujmy wprzódy środków, które ocalić mogą. Wywłaszczyć się z rodzinnych naszych dóbr, które od lat trzechset z górą z imienia nie wychodziły i nigdy do niego nie wrócą! To samobójstwo! — powtórzył — to samobójstwo!
— Sądzę, że generał ma słuszność, — dodał cichym swym głosem ksiądz biskup — trzeba wszystkie środki wyczerpać, nim się najboleśniejszą spełni ofiarę. Dla zachowania tych majętności nierozdziel-