Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/270

Ta strona została skorygowana.

falne oblicze, że się domyślać musiano, iż jakąś niespodziankę gotował. Generał, Robert i Zenon próżno go o to badali — powiedzieć nie chciał, przebąkiwał tylko.
— Znajdą się sposoby, okaże się moje niedołęstwo.
Dla tem większego zapewnienia się, iż Garbowski przyjedzie, napisał do niego, przypominając mu dzień i oznaczając miejsce. Żurba stary zgodził się naturalnie najchętniej, ażeby zjazd odbył się u niego, dla spokojności szambelana, który nic o nim wiedzieć nie miał, lecz że szlachecki dwór jego nie obfitował w przybory dla przyjęcia liczniejszych gości, obiecano mu kucharzy, usługę i pomoc z Brańska.
Na ostatnie dni sierpnia przypadał termin zjazdu, wyczekiwanego z niecierpliwością. Gozdowski w wigilję już zajął kwaterę w oficynie u pana Zenona, który mu miał być radą i pomocą. Obrachowawszy wierzycieli, spodziewano się najmniej pięciu lub sześciu osób, a oprócz tego Gozdowski liczył Garbowskiego z synem.
Nadszedł nareszcie ów dzień ostatni... Generał i książę Robert przybyć mieli dopiero wieczorem. Panna Antonina, znalazłszy jakiś pozór ku temu, uwolniła się na kilka dni, aby ojcu pomóc i zarządzić przyjęciem. Wszystko było w gotowości i obiad spóźniony odbył się w kółku domowem: nikt nie przybył. Dopiero wieczorem dała się słyszeć trąbka pocztowa, ukazał się mały powozik i w ganku wysiadło dwóch ichmościów, na których przyjęcie pan Gozdowski we fraku, wystrojony i z wielką powagą, pośpieszył. Jednym z tych panów był znany nam już mecenas Hartknoch, drugim, grającym skromną rolę jego pomocnika (zarekomendowano go tak, iż nikt nazwiska pochwycić nie mógł), znany nam także Zembrzyński, lecz na warszawski sposób przebrany i wyglądający na podstarzałego kancelarzystę, który nigdy wyżej nad przepisywacza cudzych pomysłów wydźwignąć się nie mógł. Chciał też tu tylko grać tę rolę. Nie życzył sobie występować tu ze swem nazwiskiem, aże-