Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/271

Ta strona została skorygowana.

by przypomnień za wcześnie nie wywołać i nie zdradzić się, a wymógł na mecenasie, chcąc go sam dopilnować, żeby w tym charakterze zabrał go z sobą.
Wszedłszy do saloniku, gdzie miano zaraz podawać herbatę, mecenas zaprezentował się pannie Antoninie i zajął miejsce przy kanapie, Zembrzyński zaś zajął bardzo pokornie miejsce w kątku, niedaleko drzwi, sam oceniając się niby, iż wyżej sięgać nie miał prawa. Po pierwszych przywitaniach, Gozdowski wyraził mecenasowi ubolewanie, iż dotąd nikogo z Warszawy, oprócz niego, nie było, i że inni wierzyciele tak się z przybyciem opóźniali.
Mecenas odprowadził go nabok.
— Muszę pana dobrodzieja objaśnić, — rzekł — iż wątpię, aby oprócz mnie kto przyjechał, gdyż, o ile wiem, mam upoważnienie do traktowania od wszystkich wierzycieli.
— Od wszystkich? — zawołał zdumiony Gozdowski, który nieco na divide et impera rachował — od wszystkich?
— Tak jest, zdaje mi się, że od wszystkich.
Popsuło to już humor plenipotentowi; z niecierpliwością wyglądał teraz kuzyna, lecz Garbowski się opóźniał. Podano herbatę; towarzystwo, nie przystępując do interesów, które odłożono na jutro, zabawiało się rozmową. Zembrzyński siedział milczący w kątku. Nikt na niego uwagi nie zwracał.
Przyjazd generała i Roberta ożywił nieco zgromadzenie. Rozmowa ciągnęła się dopóźna, nastąpiła wieczerza, którą panna Antonina poszczycić się mogła... humory powoli rozjaśniać się zaczęły. Dopiero przy pożegnaniu, gdy goście szli na spoczynek, umówiono się nazajutrz przystąpić do traktowania.
Zembrzyńskiemu dano łóżeczko i pościółkę w izdebce, przylegającej do pokoju mecenasa, generał z Robertem odjechali do Brańska na noc, obiecując przybyć zrana.
Już byli wszyscy powstawali i obnoszono kawę i herbatę, gdy w uliczce, wiodącej do folwarku, skom-