Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/352

Ta strona została skorygowana.

— A! pani, więc i ja choć cząsteczkę drobniuchną tej pamięci będę może miał w udziale — przerwał Zygmunt. — Nigdybym się nie śmiał przyznać, że do niej roszczę prawo, ale ona dla mnie tak jest droga! Wszakże ja tu jestem także posłem pana Zenona i przyjechałem jako sługa państwa.
— O, ja o tem wiem! — uśmiechnęła się Stella — i dziękuję panu.
Podała mu rękę.
Tej ręki pierwszy raz miał szczęście dotknąć pan Zygmunt. Spojrzał, przykląkł nagle i pocałował. Księżniczka zarumieniła się niezmiernie i byłaby mu ją cofnęła, gdyby szalony chłopak nie był się tak uwinął, że uciekającą już, złapał ustami w powietrzu.
— Niechże mnie pani mianuje swoim pierwszym dworzaninem, — zawołał — a poświęcę się cały na jej usługi i będę szczęśliwy. Niech pani wypróbuje mnie rozkazem choćby najśmielszym, a życie chyba stracę, jeśli go nie spełnię.
— O! nie śmiałabym ani prosić, ani rozkazywać, nie mam do tego najmniejszego prawa, — smutnie rzekła księżniczka — a potem... ja jestem niemym a łzawym świadkiem tego, co z nami los czyni, ja... nie mogę nic...
— Pani rozkaz byłby wszechmogący! — zawołał Zygmunt.
Stella zamyśliła się, zarumieniła.
— A, gdyby był środek ocalenia ojca, stryja, brata od troski i męczarni, — rzekła pocichu — ten, ktoby to uczynił, miałby prawo żądać ode mnie całego mego serca, całej wdzięczności mojej.
Słowa były wyrzeczone z namysłem, powoli, z uroczystością jakąś; patrzyła w oczy Zygmuntowi, wymawiając je, jakby pragnęła, ażeby je dobrze zapamiętał i zrozumiał, i podała mu znowu tę białą rączkę raz cofniętą, którą on w gorące pochwycił dłonie i pocałował znowu niewyrwaną.
Antonina, będąca świadkiem tej sceny, zarumieniła się za przyjaciółkę, przestraszyła jej wyrazistością