Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

roczenie go przez to ustępstwo bardzo mi na rękę, ucieszy to księcia Roberta, uspokoi tych czcigodnych ludzi... Lecz... są zapewne jakieś warunki? — dodał bojaźliwie.
— Żadnych szczególnych, — rzekł mecenas — żadnych, któreby mogły zaciężyć: przejmujemy należność, Horkiewicze kwitują i rzecz skończona... co się zaś tyczy procentów...
— My zaległe od Nowego Roku opłacimy niezawodnie, — dorzucił plenipotent — ale któż nabywca?
Mecenas chwilę się zawahał.
— Pan Dawid Salomson z Warszawy, — rzekł powoli.
— A! Dawid Salomson! Dawid Salomson... tak! tak! — chmurząc nieco brew, począł powtarzać plenipotent. — Jest to osobistość nam nieznana jakaś... a, przyznam się panu, tą tajemniczością swą wydaje się nam groźna... Ten pan Dawid Salomson wciąż nabywa rozmaite wierzytelności na dobrach księcia... ma w tem zapewne zamiar jakiś. Tacy ludzie nie czynią nic bez planu i myśli. Znaczne już sumy, lokowane na dobrach naszych, przeszły na jego imię.
Mecenas ruszył ramionami.
— Jest to spekulant, — rzekł — nie jestem jego powiernikiem, prawnikiem tylko jestem, nie należy więc do mnie badanie zamiarów klienta. Mając znaczne kapitały uruchomione, a przekładając hipotekę ziemi i dóbr nad papiery, jako większą dającą rękojmię i pewność, pan Salomson nabywa wierzytelność; cóż w tem dziwnego?
— Tak... nie byłoby w tem nic dziwnego, — odezwał się Gozdowski — gdyby... gdyby Salomson inne też tego rodzaju interesa robił, lecz to szczególne przywiązanie się do dóbr książęcych...
— Zapewne większą tu widzi dla siebie pewność, — przerwał Hartknoch — nietylko bowiem dobra są hipoteką, ale i charakter ich dziedziców.