Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/396

Ta strona została skorygowana.

Mówiąc to, spuściła oczy.
Zygmunt przyrzekł wrócić jak najprędzej.
Mamyż objaśnić tu, dlaczego tak teraz był coraz mniej śmiały, coraz bardziej wahający się? Przyczyny tego fenomenu już w samym jego charakterze istniały. Natura ta ognista, zamiłowana w swobodzie, z trudnością mogła się poddać tym formom towarzyskim ostudzającym i wymaganiom Stelli, która z anielską swą słodyczą i spokojem chciała w nim mieć podobnego do siebie człowieka. Miłość byłaby może dokazała choć chwilowo tego cudu i przeobrażenia, gdyby z niewiadomych nam przyczyn wpływ panny Antoniny nie podziałał także na Zygmunta. Towarzyszka Stelli znała ją od dzieciństwa, przenikała myśli, zgadywała uczucia, czytała w nich jak w otwartej księdze, i przerażona była wielkością ofiary, której postanowiła dokonać. Wiedziała ona najlepiej, że Stella nie miała wstrętu do Zygmunta, ale go nie mogła kochać, że usiłowała się zwyciężyć, przemóc, zmusić do poświęcenia. Postanowiła więc Antonina przemówić do młodego serca, do szlachetności Garbowskiego, aby przynajmniej odwlec spełnienie nieodwołalne przyrzeczenia. Stella, lękając się sama siebie, wiązała się słowem i pierścieniem, Antonina usiłowała wytłumaczyć to Zygmuntowi i wmówić w niego, że on takiej ofiary przyjmować nie może, nie powinien.
— Jeśli ją pan istotnie kochasz, to ją kochaj tak jak ona warta... idealną miłością... zdaleka... a że ona pana nie kocha... że go tylko szanuje, na to przysiąc mogę.
Wracała tak często do tego tematu panna Antonina przy każdej podanej sposobności, iż wkońcu obudziła w Zygmuncie chęć uczynienia też ofiary ze swej strony. Ale serce go trzymało, może trochę próżności, może nieco nadziei. Stella była tak anielsko piękna, a człowiek jest tak zawsze słabym człowiekiem!
Zygmunt chciał być bohaterem, a czuł, że na niego nie urósł, wahał się, przeciągał ten stan niepewności,