Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/421

Ta strona została skorygowana.

zwaniu doktora; jedna Stella wiedziałaby, jak mu to oznajmić tak, aby nie przerazić starego.
W pół godziny może weszła ona z Antoniną. Na jej twarzy, mimo łez, było tyle spokoju i rezygnacji, gdy postąpiła ku bratu, aby go uścisnąć, że Robert wydziwić się jej nie mógł. Wsparła się na jego ramieniu i, znać tłumiąc jęk mimowolny, chustkę chwyciła w białe zęby. W chwilę potem odetchnęła spokojniej, wróciła do panowania nad sobą.
— Nie mów mi nic, — rzekła — wiem wszystko, pójdę do ojca, lecz pozwól, spytaj, czy doktór pozwoli, chciałabym stryja zobaczyć!
Cieciorka namyślał się.
— Idź, pani, — rzekł — może ktoś będzie tak szczęśliwy, że go do życia rzeczywistego napowrót ściągnąć potrafi.
Drżąca, ale z przymuszonym uśmiechem na ustach, wsunęła się na palcach Stella i przywitała generała zwykłem
— Dzieńdobry.
— Któż to jest? królowa Jadwiga? — zawołał.
— To ja, Stella, twoja Stella, mój stryju.
— Stella... gwiazda... nie, ty jesteś królowa Jadwiga!
Popatrzył i spytał znowu:
— Czy szambelan wstał?
Ucieszyła się Stella, lecz po tem pytaniu rozsądnem nastąpiło:
— Najjaśniejsza pani! Niegodzien jestem, byś namiot rycerza odwiedzała, ale tę szarfę, którą mnie darzysz, zachowam do zgonu. Na tarczy ją herbowej zawieszę, jak Nałęcz drugi.
Skłonił głowę i w tejże chwili znowu zdało mu się, że jest na łowach, począł psy nawoływać:
— Hu! hu!
Zapłakana wyszła Stella. Spokojne to obłąkanie straszne było. Nie mówiąc słowa, przesunęła się przez salon, złączyła z Antoniną i obie pobiegły czatować u drzwi szambelana. Gdy mu śniadanie jego wnoszo-